Niesamowity przykład Gorzowa Wielkopolskiego
Po dziesięciu kolejkach ubiegłego sezonu byli szóstą ekipą I ligi, bez perspektyw na awans, ale z potencjałem by solidnie zamieszać między faworytami rozgrywek. Teraz znajdują się na jedenastej lokacie w lubuskiej czwartej lidze i jest to niewątpliwy sukces. Klub, który walczył do ostatniej złotówki, klub który pokazał siłę pieniądza w futbolu, ale i klub, który dowiódł, że fundusze to nie wszystko a klubowi pomagają wierni kibice. Stilon Gorzów Wielkopolski powstaje na nowo... Lektura obowiązkowa w obecnej sytuacji Klubu!
Ponad rok temu, w początkach sezonu 2010/11, I ligę elektryzowały mecze dwóch zespołów, które bez sponsorów i warunków do trenowania zdobywały kolejne skalpy faworyzowanych przeciwników. Jedną z tych ekip był radzionkowski Ruch pod wodzą charyzmatycznego trenera Góraka, z Rockim oraz Wiśniewskim w składzie. Drugą, mniej rozpoznawalną, Gorzowski Klub Piłkarski, czyli spadkobierca tradycji i kibiców dawnego Stilonu. Mieliśmy naprawdę fajną ekipę - wspomina Paweł Wojciechowski, który w Gorzowie spędził dwa lata, odchodząc z niego dopiero po definitywnym wycofaniu z rozgrywek. Każdego sezonu, każdej rundy, mimo zmian w składzie, utrzymywaliśmy zespół, który spokojnie mógł walczyć o środek tabeli w I lidze. Nawet w tej końcowej fazie, gdy odeszło kilku regularnie grających zawodników, i tak udawało nam się punktować komentuje Wojciechowski feralną rundę Gorzowskiego Klubu Piłkarskiego, który po 28. ligowych kolejkach wycofał się z rozgrywek I ligi.
Stilon bowiem przez długie lata należał do klubów, które w pustym pomieszczeniu bez klamek potrafiłyby popełnić samobójstwo na osiemnaście różnych sposobów. Rozpad w latach 90. i utrata swojej nazwy, potem lata biedowania za czasów GKP, a na koniec, gdy wreszcie karta zaczynała się odwracać wycofanie z rozgrywek. Gorzów zwyczajnie nie miał szczęścia, choć początki pierwszoligowej gry były nadzwyczaj obiecujące. - Mieliśmy świetny początek rundy, fajnie to wyglądało wspomina Wojciechowski pierwsze kolejki sezonu 2010/11, gdy Stilon napędzał stracha największym firmom zaplecza Ekstraklasy. Szóste miejsce po dziesięciu kolejkach wyglądało wyjątkowo okazale, późniejsza niemoc zaś miała ścisły związek z sytuacją finansową. W zimie Gorzowem wstrząsnęła bowiem wieść, o wycofaniu z GKP (tak wówczas nazywał się Stilon) Sylwestra Komisarka, głównego sponsora i autora sukcesów z poprzednich lat. Lokalny biznesmen doprowadził GKP naprawdę wysoko, jednakże zabrakło mu pieniędzy, by utrzymać I ligę.
Prezes Chyba przerosła go sytuacja. Nie tylko finansowo, choć to na pewno też miało duży wpływ, ale przede wszystkim organizacyjnie ocenia ubiegłą zimę Mariusz Stanisławski, kibic Stilonu, a obecnie również prezes klubu. - Wątpię, czy zarobił na GKP, raczej stracił. Choć z drugiej strony wszystkie finansowe sprawozdania są tak niejasne, że nie sposób dojść do prawdy. Jedno jest pewne - otoczył się niewłaściwymi ludźmi, którzy skupili się na zdobywaniu funduszy na swoje pensje. Sam nie był w stanie ogarnąć pierwszoligowego klubu, a ludzie których zatrudnił, robili to w nieudolny sposób komentuje sytuację w schyłkowym okresie GKP.
Istotnie, Komisarek stracił w pewnym momencie panowanie nad klubem. Niezapłacone faktury, narastające zaległości wobec piłkarzy, ciągła niepewność i wieczne niezadowolenie choć ciężko odmówić mu zasług dla gorzowskiej piłki, prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy Pożegnanie ze Stilonem było zaś wyjątkowo niesmaczne. Komisarek odgrażał się, że już za moment rzuci wszystko w diabły tak długo, że nikt nie traktował jego gadaniny na poważnie. Tymczasem w pewien zimowy dzień Sylwester obudził się rano, wypił herbatę, przeczytał newsy w Internecie i ogłosił światu, że odchodzi. Spakował walizki i zostawił klub w stanie permanentnego bezkrólewia.
Teoretycznie Stilonem (GKP) powinno wówczas zainteresować się miasto z prezydentem na czele, które od kilku lat pompowało w klub pieniądze, a w sytuacji wycofania z I ligi miało je bezpowrotnie stracić. Okazało się jednak, że szeryfem w tym miasteczku jest fan żużla i gorzowskiej Stali. Tadeusz Jędrzejczak, a od lipca Tadeusz J., to postać znana w Polsce głównie jako jeden ze skazanych w "aferze budowlanej" dotyczącej nieprawidłowości przy miejskich inwestycjach, w Gorzowie zaś jako człowiek, który świat widzi w czarnych barwach żużlowego toru. - Problemy z prezydentem zaczęły się jeszcze za czasów awansu do I ligi. Sugerowaliśmy władzom miejskim, że w klubie, delikatnie rzecz ujmując, nie dzieje się dobrze. Miasto w tym okresie było zresztą głównym sponsorem, więc staraliśmy się zwrócić uwagę, że jako inwestor, powinno interesować się tym, w jaki sposób wydawane są publiczne pieniądze komentuje Stanisławski, który od początku z bliska obserwował całą sytuację. - Fundusze
wpływały do klubu, tymczasem piłkarze nie otrzymywali wypłat, klub wpadał w długi, mnożyły się niezapłacone faktury Prezydent tymczasem pozostał głuchy na apele, wyszedł z założenia, że kibice "pogadali i sobie poszli". Tajemnicą poliszynela pozostaje także faworyzowanie Stali Gorzów. Żużlowemu klubowi brakuje chyba tylko ptasiego mleczka, oczywiście w większości z pieniędzy miasta. "Oczko w głowie" prezydenta ocenia kibic-prezes, który trzymał rękę na pulsie przez cały, najtrudniejszy dla gorzowskiej piłki okres.
Przed rundą wiosenną sezonu 2010/11 sytuacja wyglądała fatalnie, ale tliła się nadzieja, że ta grupa doświadczonych i zaprawionych w bojach piłkarzy zdoła utrzymać ligę, a później "jakoś to będzie". Kibice póki co postanowili lobbować w Radzie Miasta przyjęcie korzystnych dla GKP wariantów podziału funduszy z tytułu promocji Gorzowa. Zorganizowali marsz przeciwko faworyzującej Stal polityce miasta, rozmawiali z potencjalnymi sponsorami, przekonywali lokalnych działaczy i biznesmenów.
Znaleziono chętnych na przejęcie Stilonu, warunkiem było jednak spłacenie przez poprzedniego właściciela długów wobec ZUS-u i Urzędu Skarbowego. Komisarek nie zgodził się na takie rozwiązanie. Postanowił samemu dokończyć sezon. - Staraliśmy się o tym wszystkim nie myśleć, przygotowywać normalnie do wiosny... Prezes powiedział, że wystartujemy, dał nam jakąś szansę i nadzieję na lepsze jutro. Uwierzyliśmy i postanowiliśmy dograć rundę wspomina Paweł Wojciechowski, jeden z niewielu zawodników,którzy mogli sobie pozwolić na kilkumiesięczną głodówkę i ratowanie Stilonu kosztem czystek na własnych kontach bankowych. GKP wystartowało wiosną i choć wielu przepowiadało kilka gładkich porażek i rychłe wycofanie, gromada straceńców z Gorzowa radziła sobie wcale nieźle. Na wstępie wyjazdowy remis z wciąż marzącą o awansie Sandecją, potem podział punktów z Cidrami i zwycięstwo z walczącym o utrzymanie Kolejarzem Stróże kto mógł przewidzieć, że ludzie, którzy ledwo zbierają pieniądze byjechać na wyjazd, będą przywozić z niego punkty. - Zawsze bieda w jakiś sposób wpływa na atmosferę. Nie ma bodźców finansowych, więc w jakiś sposób trzeba nadrabiać. Czy w Stilonie, czy wcześniej w GKS-ie Katowice klimat w szatni, poczucie wspólnoty rekompensowało nam brak pieniędzy. Dzięki temu wciąż byliśmy w stanie grać, i to grać na nienajgorszym poziomie tłumaczy w rozmowie z Weszło Artur Andruszczak, kapitan zespołu walczącego wówczas o przetrwanie.
Ostatecznie na wiosnę została ich niecała dwudziestka plus doświadczony w ekstremalnych bojach trener i oddani kibice. Prezes i jego pracownicy zwinęli interes, miasto także nie widziało perspektyw by ratować I ligę. - Nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją, a przecież byłem w paru klubach. Nigdy nie było tak, żeby kibice zrzucali się na autokar, czy organizację meczu wspomina Paweł Wojciechowski. - Wielki szacunek dla nich, za te kilka tygodni, w których samodzielnie ciągnęli klub mówi. Kibice zresztą nie pozostają dłużni w komplementach. Nie przypominamy sobie, by gdziekolwiek w Polsce drużyna była tak zżyta z trybunami. Nie ma w tym jednak nic dziwnego opis wspólnych przeżyć działa na wyobraźnię
- Chodziliśmy po firmach, zbieraliśmy między sobą pieniądze, załatwialiśmy obiady, bo doszło do tego, że naprawdę nie piłkarze nie mieli co jeść opowiada Stanisławski. Tę historię powinno się obowiązkowo puszczać w każdym klubie piłkarskim w Polsce, ku przestrodze dla rozkapryszonych grajków. - Wymawiano im mieszkania, więc czasami trzeba ich było przenocować, wtedy też nakarmić Nie było im łatwo, a my nie wyobrażaliśmy sobie zostawić piłkarzy z tym wszystkim, tym bardziej, że rewanżowali nam się naprawdę fajną grą, mimo tych ogromnych trudności. Na koniec zresztą stwierdzili, że te ostatnie pół roku zostali wyłącznie dla nas. Chwała im za to podsumowuje działacz Stilonu.
Goło i wesoło, ale z charakterem i bez klepania w matę kolejne mecze w wykonaniu gorzowian przywodziły na myśl "Ucieczkę do zwycięstwa" i drużynę zdesperowanych więźniów niemieckiego obozu jenieckiego. - Piłkarze nie dostawali ani grosza, nie było nawet autokaru, nie mówiąc już o hotelu, czy bazie treningowej. Klubu nie było byliśmy my i oni, pomagaliśmy im, oni grali póki byli w stanie opowiada Stanisławski, a przytakuje mu Wojciechowski. - Dzięki wsparciu ze strony kibiców udało się
zagrać ponad połowę rundy, ale to było za mało, żeby skończyć normalnie sezon. Tym bardziej, że zawodnicy spoza Gorzowa nie mieli już jak funkcjonować w tym bałaganie. To była bardzo dramatyczna sytuacja, ale niestety nie dało się dłużej tego ciągnąć wspomina jeden z nielicznych, którzy pozostali do samego końca. Zespół pozostawił po sobie wyśmienite wrażenie remisując z o wiele bogatszą Termaliką, wywożąc trzy punkty z Wodzisławia i wreszcie remisując z katowicką Gieksą w thrillerze, który
obejrzało ponad 2 tysiące kibiców z Gorzowa. To był już niemal ostatni zryw GKP, które na następny mecz z ŁKS-em nie pojechało. Fani Stilonu zdołali rzutem na taśmie uzbierać fundusze na organizację spotkania u siebie z KSZO Ostrowiec, ale to był definitywny koniec.
- Klub musiał się wycofać z pierwszej ligi. Bardzo szkoda, tym bardziej, że jestem przekonany Po prostu wiem, że wtedy na pewno byśmy się utrzymali zapewnia Paweł Wojciechowski. Nam, piłkarzom, też było bardzo ciężko, na dosłownie kilka kolejek przed końcem rundy musieliśmy szukać na szybko nowych klubów. Niektórym to się nie udało i następne trzy miesiące mieli z głowy. Na pewno nikt nie życzył sobie takiego rozwiązania, no ale niestety inaczej się nie dało... Pomijając, że zaległych
pensji pewnie nigdy nie uda się odzyskać ubolewa Wojciechowski, który sprawia wrażenie pogodzonego z bezpowrotną utratą gotówki.
Samobójcze trafienie Michała Ilkowa-Gołąba w meczu z KSZO było niczym zgaszenie światła. Piłkarze, którzy mieli jakiekolwiek oferty rozjechali się po Polsce, by finansowo odkuć się za dotychczasowe niepowodzenia, reszta miała przed sobą długie, trzymiesięczne wakacje. Kibice tymczasem postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Skontaktowali się z zarządem Stilonu z lat 90, który był właścicielem nazwy i herbu klubu, zorganizowali szereg spotkań ze sponsorami i zaczęli sondować możliwość startu w
przyszłorocznych rozgrywkach IV ligi. - Największym problemem były pieniądze, jak to zwykle w takich przypadkach bywa. Wzięli się za to ludzie z trybun, którzy nie należą do bogaczy. Posiadanie drużyny w czwartej lidze to przynajmniej 150, czy 200 tysięcy rocznie, dla nas to zawrotna kwota tłumaczy Mariusz Stanisławski, kibic, którego ustanowiono prezesem nowego Stilonu. Klub zakładany przez kiboli początkowo był traktowany ze sporym dystansem, a gorzowscy sympatycy piłki nożnej sceptycznie
podchodzili do inicjatywy "robienia futbolu przez chłopców w krótkich spodenkach z pustymi kieszeniami". Zamiana szalików na garnitury i krawaty była ciężka, ale nie niemożliwa. Stilon Gorzów Wielkopolski walczył o powrót na futbolową mapę kraju.
- Sponsorzy nie chcieli nam mówić tego w twarz, ale na pewno część bała się wspierać klub, który zakładają kibole przyznaje Stanisławski. Jego słowa potwierdza Artur Andruszczak, który przez cały czas był blisko klubu, w reaktywowanym Stilonie objął także stanowisko koordynatora młodzieży. - Ludzie starszej daty podchodzili sceptycznie, ale z każdym tygodniem to się zmienia. Praca kibiców, ich zaangażowanie i poświęcenie sprawiają, że ta opinia naprawdę się poprawia twierdzi doświadczony
zawodnik. Ciężka harówka na rzecz zmiany wizerunku szybko przyniosła efekty. Na stronie oficjalnej reaktywowanego Stilonu aż roi się od sponsorów. - Z pewnością wrażenie robił nasz profesjonalizm, zawsze za pieniądze oferujemy pakiety reklamowe, albo inne wymiany barterowe. Bardzo poważnie podchodzimy do każdego partnera. Dzięki temu błyskawicznie, bo w ciągu sześciu, czy nawet pięciu miesięcy udało się zebrać całkiem spore grono sponsorów opowiada prezes. Spore wrażenie robi społeczny
charakter całego przedsięwzięcia. Przy organizacji meczów pomaga niemal 70 osób, nikt nie otrzymuje żadnego wynagrodzenia. Koordynator młodzieży, swoista "twarz" projektu, Artur Andruszczak także pracuje jak sam mówi dla "przyjemności, płynącej z sukcesów młodzieży". Nie napychamy kieszeni, tylko wspólnie budujemy Stilon. Jesteśmy coraz bardziej wiarygodni, ludzie nam ufają Wiadomo, że nie zawsze tak było.
Oczywiście droga do utworzenia nowego klubu nie należała do łatwych. Hasło "kibole robią klub" odstraszało nie tylko sponsorów, ale także PZPN i miejskich polityków. Za czasów GKP zorganizowaliśmy marsz, który miał zwrócić uwagę władzy na kluby inne aniżeli Stal. Tysiąc osób, które przeszło ulicami Gorzowa jawnie protestując przeciwko polityce wspierania wyłącznie żużla musiało zaboleć. - Prezydent do dzisiaj nam ten marsz pamięta i naprawdę ciężko uniknąć wrażenia, że aktualne jego
zachowanie to pewien rodzaj zemsty za nasz opór przeciwko jego decyzjom. Dlatego też od początku istnienia nowego Stilonu nie otrzymaliśmy z miasta nawet złotówki - mówi Stanisławski. Krzywo na fanatyków patrzył również PZPN. Działacze nie chcieli słyszeć o IV lidze, proponując rozpoczęcie od zera, czyli B-klasy. Mecze, gdzie przeciwnik w przerwie wychodzi z szatni na fajkę i browar raczej nie przyciągnęłyby zbyt wielu kibiców. Pomijając sponsorów - z czym mielibyśmy do nich pójść? To już
jest nieco większy biznes, nie tylko "kolega kolegi". Nie mogliśmy sobie pozwolić na taki upadek przyznaje prezes Stilonu. Kolejną grupą "oporu" wobec reaktywowanego, świeżo założonego czwarto-ligowca, stali się niektórzy spośród piłkarzy. Nazywam ich piłkarzami myślącymi kategoriami działaczy. Kibic ma siedzieć na swoich czterech literach i się nie odzywać, oklaskiwać wszystkie decyzje i bezkrytycznie przyjmować każdy pomysł. Kibic nie zna się na piłce, kibic nie powinien się mieszać Na
szczęście część była nam przychylna, niektórzy aktywnie wspierali nasze wysiłki komentuje w rozmowie z nami.
Przed drużyną postawiono jasny cel spokojne miejsce w środku tabeli, które pozwoli na ustabilizowanie spraw finansowych i organizacyjnych. Zawodnicy grają za darmo, albo za symboliczne zwroty, więc i cele nie są szczególnie ambitne. Nie znaczy to jednak, że nie mówi się o promocji do III ligi. Jesień wyszła nam całkiem nieźle, tabela jest płaska, straty punktowe niewielkie. Nieśmiało myślimy więc o wzmocnieniach i ewentualnej walce o awans. Tym bardziej, że w tych niższych ligach tak
naprawdę nieliczni chcą grać wyżej. W ubiegłym sezonie dwie pierwsze drużyny, które powinny otrzymać promocję pozostały w IV lidze, bo nie były w stanie utrzymać finansowo klubu w wyższej klasie rozgrywkowej opowiada Stanisławski, jednocześnie zaznaczają, że w Stilonie taka sytuacja nie będzie mieć miejsca. - Wyszliśmy z założenia, że nigdy czegoś takiego nie zrobimy. My nadal jesteśmy kibicami i mamy nieco inne zasady, niż ci wszyscy profesjonalni "działacze". Nie pójdziemy do szatni i nie
powiemy: "świetnie Wam idzie, ale trochę przystopujcie, bo nie możemy awansować". Jeśli awans sportowy będzie możliwy to staniemy na głowie, a pieniądze się znajdą zapewnia.
Póki co jednak tematem "na tapecie" jest kwestia szkolenia młodzieży. To właśnie tą drogą klub chce zmusić miasto do wsparcia projektu. W Gorzowie nie istnieją akademie piłkarskie, a młodzież nie ma zbyt wielu perspektyw. Tworzymy alternatywę. Nie ma co się oszukiwać, mamy erę McDonalda i komputerów. Coraz ciężej sprostać wymaganiom tych dzieciaków, coraz trudniej jest je zachęcić do gry komentuje Artur Andruszczak. Ponadto w naszym mieście nie ma warunków do szkolenia młodzieży. Istnieje właściwie jedno boisko pełnowymiarowe, przystosowane do starszych grup. Orliki są dobre dla dzieciaków, ale szesnasto-, czy siedemnastolatkowie muszą grać na boiskach takich, jakie później zastaną w rozgrywkach seniorskich tłumaczy koordynator szkolenia w Stilonie. Są jednak plusy mamy już ponad sto osób w różnych kategoriach młodzieżowych, niedługo rusza kolejny nabór, liczymy także, że naszą szkółką zainteresuje się miasto. Pomijając, że prowadzenie drużyn juniorskich to wymóg
licencyjny, mamy w planach oparcie zespołu na wychowankach. Przy odpowiednio poprowadzonym szkoleniu, spójnej polityce, chłopcy wychowani w naszym klubie mogą sobie spokojnie poradzić nawet na poziomie drugiej ligi zapewnia doświadczony zawodnik.
Stilon w przeciwieństwie do naszego ukochanego Klubu Kibica Reprezentacji Polski stawia na transparentność i przejrzystość działań. Szkółka piłkarska, stabilny budżet, oddani kibice, pełniący jednocześnie role działaczy wbrew miastu i sceptykom kierującym się stereotypem kibola-bandyty. Gorzów zdaje się podnosić z kolan po tragicznej w skutkach przemianie w GKP. Z miejsca w którym piłkarze nie mają co jeść, a noclegu szukają u kibiców, Stilon stał się ambitnym projektem, który jak dotąd
konsekwentnie realizuje swoje cele. Nawet jeśli to tylko spokojne utrzymanie w IV lidze
Autor: JAKUB OLKIEWICZ
KOMENTARZE:
Po ostatniej kontroli numerów IP kto, na kogo napisał postanawiamy je ukryć (gł. dlatego, że numery IP przy radiowym dostępie do Internetu mogą się powtarzać, z kolei Neostrada itp oferują zmienne IP, a nie chcemy doprowadzać do niepotrzebnych kłótni). Jednocześnie informujemy, że administratorzy nadal mają dokładny wgląd w adresy komputerów każdego autora, dlatego w przypadku naruszenia zasad moralnych będziemy wyciągać z tego konsekwencje.
Jeśli nie masz konta w serwisie załóż je.